GŁĘBOKIE PAŃSTWO.

            Termin „głębokie państwo” oznacza tę część struktury państwa, która przechowuje w swej pamięci wiedzę o najważniejszych celach państwa i skupia się na obronie jego najżywotniejszych interesów. Instytucje należące do „głębokiego państwa” mają szczególne znaczenie w ustrojach demokratycznych, gdzie władza ustawodawcza i wykonawcza zmieniać  się może po wyborach.  Ekipa polityków aspirujących do rządzenia nie wszystko wie przed wyborami, stąd wiele obiecuje, a po zwycięskich wyborach ich wiedza poszerza się o wiedzę przekazaną przez instytucje „głębokiego państwa”  i wtedy zapał nowej ekipy do wprowadzania zapowiedzianych zmian  z zasady stygnie.  Wiedza przekazana przez instytucje „głębokiego państwa”  jest wiedzą poufną, trudną przez fakt, że dotyczy przede wszystkim obiektywnych ograniczeń, jakim będzie podlegać polityka nowej ekipy.

            Co należy do instytucji „głębokiego państwa?” Ujmując rzecz szeroko – taką instytucją jest cała administracja publiczna, służby mundurowe, służby sanitarne, służba zdrowia. Ujmując zaś rzecz węziej- ostoją „głębokiego państwa” w demokracji są służby specjalne z wywiadem wojskowym na czele. Tak rozumiane „głębokie państwo”, czyli „państwo ukryte”  z definicji działa na korzyść państwa jawnego. Tak nakazywałaby logika i tak jest w normalnych państwach o ustabilizowanych strukturach demokratycznych i mocnych gospodarczo.

            Reguła ta w odniesieniu do Polski po 1989 r. ma ograniczone zastosowanie. Od dawna uważni obserwatorzy krajowej sceny politycznej mają coraz więcej dowodów na to, że jądro „głębokiego państwa”  w Polsce, czyli służby specjalne, są wprawdzie „na służbie”, ale niekoniecznie jest to służba  polskiemu państwu. Sytuacja ta jest przede wszystkim wynikiem wydarzeń, jakie pozwoliły  na przemianowanie  PRL w III RP.

            W drugiej połowie lat 80-tych XX w. słabnący gospodarczo Związek Sowiecki przekazywał Stanom Zjednoczonym sygnały, że przegrywa wyścig zbrojeń. Gwoździem do trumny sowieckiego panowania w Europie Środkowo-Wschodniej był program tzw. „gwiezdnych wojen” Ronalda Raegana, czyli program rakietowej obrony nieba nad Stanami Zjednoczonymi przed rakietowym atakiem ze strony Sowietów. Zmiany w tej części Europy, jakich byliśmy świadkami w latach 1989-1991, a  wielu także uczestnikami, doprowadziły do rozszerzenia wpływów politycznych, gospodarczych i ideologicznych liberalnego Zachodu na obszary od 1945 r.  kontrolowane przez Moskwę. To, co dla zwykłych zjadaczy chleba w Polsce, Czechach, na Węgrzech, czy Rumunii było zdarzeniami niezwykłymi i zachodzącymi jakoby spontanicznie, dla służb specjalnych  krajów demokracji ludowej było efektem ich własnych działań realizowanych na podstawie napisanych wcześniej scenariuszy.  Nikt dzisiaj nie ma już wątpliwości, że zmiany ustrojowe w Europie Środkowo-Wschodniej były zaaranżowane przez służby specjalne, które doskonale były zorientowane, że wobec słabnięcia Związku Sowieckiego, któremu służyły, nastąpi w polityce państw demokracji ludowej w Europie zmiana politycznej orientacji ze Wschodu na Zachód. Zmiana ta została przez służby przygotowana i przeprowadzona bezkrwawo – za wyjątkiem Rumunii.

            W Polsce Ludowej z uwagi na wojskowy charakter rządów wprowadzonych przez gen. Jaruzelskiego wraz ze stanem wojennym dominującą pozycję w II połowie lat 80-tych XX w. zajął wywiad wojskowy, który w okresie przełomu lat 1989/1990 zepchnął na margines Służbę Bezpieczeństwa, którą publicznie obarczono winą  nie tylko za całe zło stanu wojennego, ale i  całego komunistycznego systemu opresji, czego następstwem było jej rozwiązanie i weryfikacja funkcjonariuszy. Nie poddano natomiast weryfikacji żołnierzy WSW i II Zarządu Sztabu Generalnego LWP, z których to formacji utworzono Wojskowe Służby Informacyjne.

            WSI, czyli wywiad wojskowy, praktycznie ukształtowany podczas  współpracy z Sowietami w latach 1944-1990,  w nowej Polsce przez 6 lat, tj. do września 1996 r., pracował bez przeszkód, czyli  werbował nową agenturę w newralgicznych środowiskach obsługujących państwo, jak choćby w środowisku wymiaru sprawiedliwości (operacja „Temida”),  mediach, a przede wszystkim w środowiskach aspirujących do polityki. WSI zostało rozwiązane i na ich miejsce powołano Służbę Wywiadu i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. Nie znaczy to wcale, że nastąpiła jakaś opcja  zerowa przy tworzeniu tych formacji. Takie rozwiązanie przyjęli w 1990 r. Czesi, którzy poprosili Amerykanów o pomoc w zorganizowaniu wywiadu wojskowego od zera. Czyli Czesi z rozmysłem „odsłonili się” wobec nowego, ale tylko jednego sojusznika. W Polsce na takie rozwiązanie było w 1996 r.  za późno.  III RP  jest w dużej mierze dziełem WSI i mimo formalnego rozwiązania  – d. WSI nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa. Po pierwsze, istnieje agentura WSI i istnieją oficerowie prowadzący – przyjmijmy, że na przymusowej emeryturze, ale z żywymi ambicjami i poczuciem mocy. Po drugie, „nowe” służby wywiadowcze zostały wyszkolone przez „stare” służby, czyli istnieje osobowa sieć powiązań, która osłabia tezę, że te „nowe” służby to już na pewno służą wyłącznie  państwu polskiemu.

            Przypomnę, że gen .Gromosław Czempiński  ujawnił rolę służb przy kreowaniu Platformy Obywatelskiej, a co za tym idzie w kreacji Donalda Tuska na  wybitnego przywódcę partyjnego i państwowego. W dowód wdzięczności Tusk jako premier przez 7 lat nie interesował się  tym, co służby robią. Nie obchodziło go np., że Służba Kontrwywiadu Wojskowego zawarła w 2010 r. umowę o współpracy  z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. Można takie desinteressement zrozumieć jedynie wtedy, gdy się weźmie pod uwagę, że bierność Tuska wynikała ze służalczego podporządkowania się mocodawcy i dobrodzieja.  Podobny stosunek do służb był za zarządów premier Kopacz.

            Czym się zajmowało rozwiązane WSI? Jak wynika z zeznań nawróconego gangstera Jarosława Sokołowskiego „Masy” – WSI zajmowało się interesami, czyli zarabianiem dla siebie pieniędzy.  „Masa” dał przykład. Jeżeli jakaś spółka o zysku 1 mln godziła się na współpracę, to WSI „rozściełało przed nią czerwony dywan” i spółka ta po roku miała zysk 10 mln, z czego połowa szła dla WSI. W sumie wszyscy byli zadowoleni. „Masa” mówi jednoznacznie: WSI pasożytowało na organizmie państwa polskiego – podobnie jak mafia pruszkowska, do której należał. Czy „nowe” służby robią podobnie – trudno powiedzieć, ale czyżby nauka poszła w las?

            „Starych” służb tak naprawdę  nie zlikwidowano. 8-letnie rządy PO pozwalały im na pasożytowanie na Polsce. Nie należy się dziwić, że służby te były obecne w kampanii prezydenckiej i parlamentarnej 2015 r., kreując nowe podmioty polityczne jak Nowoczesną, a po objęciu władzy przez PiS służby te włączyły się do obalania rządu przy użyciu KOD-u i Obywateli RP. Ostatni popis swoich możliwości  służby te dały 16 grudnia 2016 r., organizując przy wykorzystaniu agentury i ludzi naiwnych, a jednych i drugich w Warszawie nadmiar,  zadymę pod Sejmem, w którym  PO i Nowoczesna postanowiły uniemożliwić uchwalenie budżetu na rok 2017 i przy pomocy Komisji Europejskiej i Angeli Merkel osobiście  doprowadzić do obalenia rządów PiS-u. Prezes na szczęście nie dał się podejść i budżet został uchwalony, tyle że  nie w sali plenarnej Sejmu.

            Problem ze starymi służbami, które formalnie nie istnieją, jest taki, że nie bardzo wiadomo, dla jakich obcych wywiadów pracują poszczególne grupy oficerów prowadzących i ich agentura: dla BND, CIA, MI6, Mosadu, czy po staremu – dla GRU. Byłoby bowiem nielogiczne, gdyby w końcowym okresie PRL świetnie zorientowani w sytuacji politycznej oficerowie z WSW i II Zarządu Sztabu Generalnego LWP nie zabezpieczyli się osobiście i nie zgłosili swych usług któremuś z państw zachodnich, do których przecież Polska miała zaraz dołączyć pod względem politycznym i wojskowym. Byłoby dziwne, gdyby takie usługi nie zostały przez obce wywiady przyjęte.  A ceną za te usługi są zachodnie gwarancje dla pasożytowania przez te służby na organizmie Rzeczypospolitej.

            Służby te nie spoczną w działaniach osłabiających rządy Prawa i Sprawiedliwości. Takie jest zapotrzebowanie polityczne Berlina, Brukseli, Paryża i Moskwy. Oraz ich własny interes, który najwyraźniej PiS naruszył. Jedynym sojusznikiem PiS-u jest Donald Trump, ale on sam ma kłopoty u siebie. Czy ekipa Trumpa będzie dla PiS-u stabilnym oparciem w tej trwającej niebezpiecznej grze o suwerenność Polski, zależy od tego, jak tę sytuację definiuje tamtejsze „głębokie państwo”, czyli Departament Obrony, CIA i amerykańska diaspora żydowska.

WISZĄC U AMERYKAŃSKIEJ KLAMKI.

Polska swą wolność po roku 1989 zawdzięcza zwycięstwu Stanów Zjednoczonych nad Związkiem Sowieckim w zimnej wojnie. Sowieci, nie mogąc ze względów gospodarczych, kontynuować wyścigu zbrojeń,  wycofali świadomie swą kuratelę nad Europą Środkowo-Wschodnią w sposób w pełni kontrolowany za zgodą Amerykanów w II połowie lat 80. XX w. Jeżeli chodzi o Polskę, to nie należy kwestionować społecznego zaangażowania w proces „obalania komuny” ani opozycji, ani pierwszej Solidarności, ani reformatorskiego skrzydła PZPR, ale wszystkie te działania miały raczej charakter reaktywny na oznaki słabnącej władzy ludowej, niż sprawczy.

Utrzymanie odzyskanej wolności przez Polskę po roku 1989 wymaga od polskich partii politycznych reorientacji na nowego protektora.   W praktyce jak dotąd jest to wybór między Niemcami a USA. Są też zwolennicy postawienia Polski ponownie  w zależność od Rosji, ale  nie mają obecnie zauważalnych wpływów.

W interesie Niemców w latach 2007-2015 rządziła w Polsce PO przy współpracy PSL. Sytuacji takiej sprzyjał kontekst międzynarodowy, o którym decydowały 2 kadencje rządów demokraty B. Obamy w najważniejszym państwie świata.   Trudno zapomnieć, że  Obama Europą interesował się słabo, pozostawiając prowadzenie jej spraw w rękach Niemców, w 2009 r. zarządził reset w stosunkach z Rosją, a w 2010 r. doprowadził w Lizbonie do zawarcia strategicznego sojuszu NATO-Rosja, co jeszcze bardziej umacniało pozycję Niemiec w Europie z uwagi na jednoznacznie prorosyjską politykę Berlina. Obama, pozostawiwszy Europę na boku,   zajmował się wprowadzaniem demokracji w północnej Afryce przy pomocy bomb, aż natrafił na kłopoty z realizacją tego planu w Syrii, gdzie do gry wtrącili się Rosjanie. Obama obraził się  za to na Rosję, zerwał układ wojskowy NATO-Rosja, udzielając wsparcia dla II Majdanu w Kijowie  w 2013 r. Ostatecznie doprowadziło to do reakcji Rosji w postaci zajęcia przez nią Krymu oraz obwodu donieckiego i ługańskiego i faktycznej destabilizacji Ukrainy.  W efekcie rządów demokraty Obamy mamy bałagan w Afryce i na Bliskim Wschodzie, zaognioną sytuację w Środkowej Europie, najazd muzułmanów  na Europę, a oprócz tego zaznaczenie silnej obecności Chin w polityce światowej.

Na tym ujemnym bilansie światowej polityki amerykańskiej zyskało w Polsce Prawo i Sprawiedliwość, dochodząc w 2015 r. do władzy i spychając PO do opozycji. Prawu i Sprawiedliwości pomogła ekipa Obamy z  taką  myślą, że dla interesów amerykańskich w Europie w Polsce należy zainstalować proamerykański, a nie proniemiecki rząd. Niestety, wiele wskazuje na to, że nie jest to poparcie jednoznaczne. Trudno wytłumaczyć, jak bez  amerykańskiej zgody, a zapewne i pieniędzy, możliwa stała się nagła obecność w życiu publicznym takich tworów, jak Nowoczesna i KOD i nastąpiła gwałtowna radykalizacja  wielu środowisk występujących pod hasłami obrony praw człowieka, a rzeczywistości  walki z rodziną, Kościołem katolickim, polskością jako taką.   Blokowanie PiS-u przez tzw. obrońców demokracji  bardzo ogranicza ruchy nowej legalnej władzy wobec protektora, przygina władzę do ziemi. Taka jednak sytuacja ekipie Obamy odpowiadała.

Jaka przyszłość czeka Polskę pod rządami PiS-u z ekipą D. Trumpa.  Trudno coś stanowczo powiedzieć. Niemniej jednak jedno znamienne zdarzenie warto przywołać. Rudolf Giuliani, człowiek z ekipy D. Trumpa, już nie najmłodszy, tylko dla 2 godzin rozmowy z Prezesem 15 grudnia  2016 r. leciał przez Atlantyk w tę i z powrotem. Wnosząc z wypadków, które potem nastąpiły, można wnioskować, że Guliani znał scenariusz następnego dnia, uprzedził o tym Prezesa i zapewnił go o poparciu ze strony prezydenta elekta. Następnego dnia, czyli 16 grudnia 2016 r.,  PO, Nowoczesna podjęły próbę „zamachu stanu”, jak to oznajmił na Twitterze T. Lis. Ale,  jak wiadomo, Prezes przechytrzył opozycję, budżet na 2017 r. został przez większość sejmową, czyli PiS,  przyjęty w głosowaniu przeprowadzonym w Sali Kolumnowej. Próby wywołania zamieszek w Sejmie i pod Sejmem nie udały się. Sprawa puczu rozeszła się po kościach, ponieważ Amerykanie się wtrącili do niemieckiego przedstawienia, a do pewnego stopnia – także własnego.

Poza powyższym zdarzeniem, które mówi o trosce amerykańskiego protektora wobec pisowskiego rządu w Warszawie,  trudno coś powiedzieć o planach Trumpa wobec Polski, ponieważ jeszcze nie został zdefiniowany kierunek polityki Trumpa wobec Rosji. A dopiero przez pryzmat tej polityki możemy wnioskować  o tym, czego protektor od nas będzie oczekiwał.  Czyli, jak będzie wyglądało nasze bezpieczeństwo.

Przesłuchiwany przez Komisję Senatu James Mattis, obecny sekretarz obrony USA, wymienił 3 wrogów Ameryki w takiej kolejności: Rosja, Iran, Chiny. Przyjmuję, że to jest także oficjalny pogląd Trumpa. Oficjalny, to nie znaczy szczery. Donald Trump, nawet jeśli nie bardzo sobie uświadamiał w trakcie kampanii wyborczej, to teraz już na pewno wie, że największym zagrożeniem  dla potęgi USA są w pierwszej kolejności Chiny, których PKB jest już wyższe niż PKB Stanów Zjednoczonych, Chiny, które budują sztuczne wyspy na Morzu Południowochińskim i nasycają je uzbrojeniem, które na własny koszt chcą zbudować lądowy szlak komunikacyjny do Europy, aby tym samym nie uczestniczyć w handlu morskim kontrolowanym przez marynarkę wojenną USA. Aby trzymać Chiny w ryzach, Trump potrzebuje sojuszników nie tylko na Dalekim Wschodzie, ale także w Azji. Pierwszym kandydatem na tej liście jest Rosja. Wniosek stąd – nie można do końca wierzyć gen. Mattisowi. Pozyskanie Rosji przeciw Chinom będzie USA kosztować. Widzimy, że targ się zaczął. Załóżmy, że Rosja zostanie sojusznikiem naszego protektora, to czy stanie się to tylko kosztem Ukrainy, czy też także kosztem Polski.

Obama nie wiedział, czy ma Polskę traktować jak państwo frontowe wobec rosyjskiego zagrożenia. Stąd skromne zaangażowanie armii amerykańskiej na tzw. flance wschodniej. Stąd też brak dotacji dla naszej armii na uzbrojenie, jak to czynią Stany Zjednoczone wobec armii izraelskiej przeznaczając corocznie na ten cel 4 mld $. Obama był w tym temacie, jeżeli chodzi o polskie wojsko,  bardzo oszczędny. A jakie zdanie w tej kwestii ma D. Trump? Trudno powiedzieć.

Jeżeli wrogiem Stanów Zjednoczonych ponownie stają się Persowie,  to jest to dla nas bardzo niedobry sygnał. Jak wiadomo, Obama pozwolił Iranowi na realizację programu nuklearnego, aby pozyskać go do walki z ISIS. Wydało się też po czasie, że wspierał także Palestyńczyków, czyli działał tak jakby przeciw Izraelowi. Teraz mamy zapowiedź zwrotu polityki amerykańskiej wobec Iranu, zwrotu na zgodny z linią polityki Izraela, dla którego Iran był i jest śmiertelnym wrogiem. Czy w związku z tym  nasz protektor nie będzie oczekiwał od nas militarnego zaangażowania w kolejnej zagranicznej wojnie – oczywiście na koszt naszego budżetu.

Jest jeszcze jedna kwestia, która się wiąże z nową amerykańską ekipą. Są to żądania amerykańskich organizacji żydowskich zgłaszane wprawdzie  od 1996 r., ale obecnie  popierane także przez Tel Aviv, wypłacenia organizacjom żydowskim przez Polskę odszkodowania w wysokości 65 mld $ za tzw. mienie bezspadkowe, czyli mienie pożydowskie przejęte przez państwo po wojnie, które nie ma konkretnych właścicieli. Żądanie takie nie ma żadnego oparcia w prawie, ale Żydzi uważają, że sprawą polskiej władzy jest stworzyć  taką podstawę prawną i dokonać wypłaty. Ponieważ takiej gotówki Polska nie posiada, zapłata miałaby się dokonać w nieruchomościach, czyli ziemi.

Sprawa tych żydowskich roszczeń  jest nagłaśniana zagranicą w kontekście oskarżeń Polski o nazizm, antysemityzm, stworzenie obozów koncentracyjnych, wymordowania Żydów w czasie II wojny światowej, itp. Sprawa tych roszczeń  jest głośna na Zachodzie, a w Polsce było i  jest o tym cicho, mimo wizyt B. Szydło i prezydenta A. Dudy w Izraelu i w Stanach Zjednoczonych. Nie wierzę, że o tym politycy izraelscy i prezesi organizacji żydowskich w Stanach nie rozmawiają z naszymi politykami.

Utrzymywaną medialną ciszę przerwał Prezes, który w krótkim wystąpieniu opublikowanym na YouTube w dniu 2 marca powiedział, że nikt oficjalnie z żądaniem wypłaty  odszkodowania w kwocie 65 mld $ się do Polski jeszcze nie zwrócił. Czyli nie ma sprawy. Zbagatelizował problem, mówiąc, że nie tylko Żydom, ale i innym mniejszościom trzeba by w takim razie wypłacać odszkodowania, a np. Niemcy są winni Polsce co najmniej 850 mld $ za zniszczenia dokonane w II wojnie światowej.

Prezes wykazuje, że nie ma kwestii. Ekipa D. Trumpa może mieć w tej sprawie  inne zdanie. Skoro zmienia politykę USA wobec Iranu w interesie Izraela, to nie należy wykluczać takiej samej postawy wobec Polski, jeśli chodzi o spełnienie roszczeń żydowskich.

Wiążąc się z Amerykanami obecne polskie władze skupiają się na grze, która ma nam zagwarantować bezpieczeństwo. Prezes jest politykiem, który posiada wystarczająco dużo talentu i doświadczenia, aby tę grę prowadzić. Czy ma wystarczająco dużo szczęścia, aby ją wygrywać dla Polski – zobaczymy

LANGSAM, LANGSAM, ABER GUT.

Wydarzenia, które miały początek 16 grudnia 2016 r. w Sejmie i pod Sejmem, doczekały się podsumowania w  wyemitowanym w TVP filmie „Pucz”.  Film porządkuje kolejne sekwencje wydarzeń. Materiał zawiera sugestię, komu służyła cała awantura, a co za tym idzie, kto był inspiratorem. Sugestia jest taka, że wydarzenia mające swój tymczasowy finał 12 stycznia 2017 r. (opuszczenie sali obrad Sejmu przez posłów PO i Nowoczesnej) były w interesie Rosji, co miała potwierdzać obecność pod Sejmem promoskiewskiej partii „Zmiana”. Na pewno Rosja skorzystałaby, gdyby awantura sejmowa przeobraziła się  w jakieś poważne wstrząsy w Polsce, ale nie sądzę, że akcję w Sejmie i pod Sejmem zaplanowano we współpracy z Putinem. W moim najgłębszym przekonaniu mocodawcami wydarzeń w Sejmie są nasi niemieccy przyjaciele.

W latach 2007-2015 ekspozyturą interesów niemieckich w Polsce  było PO, która pilnowała, aby niemiecki (i pozostały) kapitał w Polsce czerpał odpowiednie pożytki. Trudno powiedzieć, czyich interesów oprócz swoich pilnował wtedy PSL. Oczywiście, rola strażnika tych interesów była wynagradzana. Liczna klientela PO i PSL, pasożytująca na tym układzie, po przegranych wyborach, przeżywa do dzisiaj zawód. Nie może pojąć, jak to się mogło stać, że zostali odsunięci w wyborach roku 2015 od władzy.

Przegrali nieznacznie. Polacy nie byli wcale tacy przekonani do PiS. Gdyby nie pomoc  pewnego mocarstwa, kto wie, czy ujawniłaby się większość głosujących na PiS.  Wyrok na PO zapadł u Amerykanów wcześniej, bo już w 2014 r. Stało się w kontekście nowej sytuacji, jaka zarysowała się w Azji Południowo-Wschodniej po roku 2010.  Ekipa Obamy  zdała sobie sprawę, że USA czeka konfrontacja z Chinami w walce o utrzymanie pozycji światowego hegemona. W tej konfrontacji Chiny wybrały broń, ujawniając swój plan wygrania tej walki z USA, jakim jest budowa przez Chiny nowego Jedwabnego Szlaku  do Europy i tym samym prowadzenie wymiany handlowej z pominięciem handlu morskiego kontrolowanego przez marynarkę amerykańską.  Koniec tego Szlaku Chińczycy widzieliby w Polsce.

Aby skupić się na Chinach Amerykanie zaczęli wycofywać się z Bliskiego Wschodu. Postanowili też ułożyć swe sprawy w Europie. Definitywnie w roku 2014 r. Obama postanowił skończyć z resetem wobec Rosji, który sam wprowadził w 2009 r.,  i wrócić do aktywnej polityki w Europie. W tej sytuacji przyzwolenie, jakie dał w 2009 r. Niemcom, aby brali na siebie większą odpowiedzialność za sprawy w Europie, musiało zostać ograniczone. Niemcy od 1945 r. prowadzą niezmienną politykę strategicznej współpracy z Rosją. Ta polityka odpowiadała Obamie wtedy, gdy uznawał reset w stosunkach amerykańsko-rosyjskich za właściwy. Natomiast po zmianie polityki wobec Rosji w wyniku jej inwazji na Gruzję (2008), wojskowej obecności w Syrii po stronie Basziara al.-Asada, agresji wobec Ukrainy i aneksji Krymu, Doniecka i Ługańska, Barak Obama odrzucił partnerstwo Rosja-NATO, a tym samym sojusz Niemcy-Rosja..

 Zrozumiałe jest zatem, że wyraził zgodę ma  działania, które miały doprowadzić w Polsce, którą czekały w 2015 r. podwójne wybory,  do osłabienia wpływów proniemieckiej PO.  Afera podsłuchowa zrealizowana przez nasze służby specjalne  była elementem tych działań. Z drugiej strony dla stworzenia własnej alternatywy politycznej tajemnicze ośrodki wykreowały na poczekaniu nowe partie: Nowoczesną i Partię Razem. Wybory prezydenckie i parlamentarne w Polsce w 2015 r. przebiegły po myśli Waszyngtonu. Władzę w Polsce objął PiS. Nowa polska  ekipa firmowała szczyt NATO w Warszawie i dogląda zainstalowania w Polsce 4 tysięcy żołnierzy amerykańskich i brygady pancernej. Tym samym wojskowa granica NATO została przesunięta z Niemiec do Polski wbrew ekipie A. Merkel.

Rząd B. Szydło zabrał się też  intensywnie za ożywienie porozumienia z Wyszehradu i zaczął pracować nad budową koncepcji Międzymorza. Jest to nic innego jak próba odtworzenia tzw. hexagonale, porozumienia z lat 90. XX w. Włoch, Grecji, Jugosławii, Węgier, Czechosłowacji i Polski, które Niemcy w obawie o własne wpływy w Europie Środkowej storpedowały w końcu lat 90-tych XX w. Akurat te działania polskiego rządu wywołują wiele szyderczych komentarzy co do skuteczności całego planu, ale ja tego nastawienia nie podzielam. W każdym bądź razie nad tymi działaniami o charakterze antyniemieckim, w które Polska się zaangażowała,  sprawuje patronat Waszyngton.

Rządy PiS zagrażają interesom międzynarodowego kapitału. Wszelkie działania PO i Nowoczesnej oraz KOD-u znajdują silne oparcie w instytucjach Zachodu, jak PE, KE – chodzących na niemieckim pasku,  liberalnych mediach, a także wśród polityków, głównie niemieckich. Podsumowanie rocznych wysiłków opozycji PO i Nowoczesnej w 2015 r., aby doprowadzić do zaburzeń w kraju w celu obalenia rządu wypadło blado. Ostatnią desperacką próbę podjęto 16 grudnia.  Jest już wiele świadectw, które jednoznacznie potwierdzają, że nic 16 grudnia 2016 r. nie działo się spontanicznie. Wyznaczono posłów do prowokacyjnych zachowań wobec marszałka na Sali plenarnej, przed Sejmem wcześniej przewidziano manifestację KOD-u, gotowe do działania  były media wrogie rządowi. Sprawa wykluczenia z obrad posła Szczerby to zwykły pretekst do awantury, która miała uniemożliwić uchwalenie budżetu na 2017 r. Było gotowe pismo zawierające wezwanie kierowane do instytucji międzynarodowych o interwencję.  Jednakże Prezes przejrzał plany PO i Nowoczesnej i budżet uchwalono w Sali kolumnowej.   Natomiast PSL i Kukiz’15 nie zgodziły się podpisać  pisma przygotowanego przez PO i Nowoczesną. PiS nie dał się sprowokować zachowaniem antify przed Sejmem, rzucającej się pod samochody. Nie użyto przemocy wobec osób prostacko atakujących wychodzących posłów z Sejmu. Co najgorsze, Polska nie stawiła się na wezwanie PO, Nowoczesnej i KOD-u. Zwołane na 19 grudnia 2016 r. posiedzenie Komisji Europejskiej zajmowało się Polską, ale skoro nie dotarło z Polski wezwanie do interwencji – Komisja nie miała co omawiać.

Sprawa interwencji tzw. Europy w Polsce zaczynała się rozłazić. Awantura zaplanowana przez PO, Nowoczesną,  KOD i media wrogie rządowi miała doprowadzić do  tak potężnych zamieszek w kraju, aby rząd posunął się do zastosowania siły. Taka sytuacja dałaby A. Merkel  podstawę prawną do podjęcia działań w Polsce o charakterze interwencyjnym na podstawie art. 7 Traktatu Lizbońskiego. Artykuł ten mówi, że demokracji w jakimś kraju członkowskim UE zagrożonym przez terroryzm trzeba bronić wszelkimi środkami, także militarnymi.  W Polsce na szczęście nie ma zjawiska terroryzmu, ale w naszym przypadku za terrorystę wobec społeczeństwa zostałby uznany demokratycznie wybrany rząd.  Niestety, opozycja totalna przeliczyła się, jeżeli chodzi o poparcie społeczne dla własnych haseł,  i zawiodła Niemcy na całej linii.  Zawód ten jest tym większy, że zaburzenia w kraju mogłyby przeszkodzić Amerykanom na przerzut do Polski własnych oddziałów. Niestety, wbrew woli Berlina Amerykanie stanęli na polskiej ziemi. Nie można wykluczać, że wtrąciła się w polską awanturę administracja Obamy, prowadząc do jej przerwania. Byłoby to logiczne. Nawet jeśli administracja Obamy grała na dwa fronty: z jednej strony współpracując z PiS-em, to z drugiej dały się zauważyć ich kontakty z R. Petru (rozmowy w Warszawie Victorii Nuland z Departamentu Stanu), to jednak najważniejsze dla interesów USA są sprawy wojskowe – w tym przypadku lokacja oddziałów amerykańskich w Polsce. Zrozumiałe też jest, że skoro w 2015 r. administracja Obamy postawiła na osłabienie wpływów proniemieckiej PO, to nie ma powodów, aby w 2016 r. pozwalała na budowanie pozycji tej partii przy wsparciu Niemiec.

To oczywiście nie koniec. Uważam, że aktywność totalnej opozycji w 2016 r. była jedynie ćwiczeniem. Obecnie po objęciu władzy w USA przez D. Trumpa nastąpi pewien okres wyczekiwania. Trudno powiedzieć, jak potoczą wybory w Holandii i Francji. Także A. Merkel ma przed sobą wybory, ale jest w sytuacji, że nie ma z kim przegrać. Zatem wszystko w Europie zostaje  na jej głowie. Również patronowanie kolejnej próbie przewrotu w Polsce.

NA KOGO STAWIAĆ?

Nasza przynależność do bloku sowieckiego w latach 1944-1989 była określona wojskowo (Układ Warszawski), gospodarczo (RWPG) oraz ideologicznie (ateistyczny marksizm). Do tego dochodziło zamknięcie granic, cenzura, trudny dostęp do dóbr wyższych, jak mieszkanie i samochód, a także chroniczny brak artykułów mięsnych. Zrozumiałe jest, że niedostatki systemu realnego socjalizmu były dość  widoczne i parokrotnie  (1956, 1970, 1980) dochodziło do wybuchów społecznego sprzeciwu. Punktem odniesienia dla Polaków, jeżeli chodzi o ustrój, w którym chcieliby żyć, był wyidealizowany obraz dostatniego i wolnego  Zachodu.  Powszechne było pragnienie, by Polska dołączyła do lepszego, zachodniego świata. Tak się też stało zgodnie z zasadą, że marzenia się spełniają.

Porządek jałtański, który dzielił Europę na strefy wpływów między  niedawnych sojuszników zwycięskiej koalicji w II wojnie światowej, zachwiał się w 1989 r. Związek Sowiecki upadł w 1991 r. Stany Zjednoczone zostały jedynym światowym hegemonem. Dla Polski otworzyło się okienko wolności. Weszliśmy do NATO. Polska gospodarka została przestawiona na tory kapitalistyczne i silnie związała się z Niemcami.  Zostaliśmy członkiem Unii Europejskiej.

Świat Zachodu, do którego mamy dziś łatwy dostęp (poza Stanami Zjednoczonymi),  nie jest światem z naszych peerelowskich wyobrażeń.

Świat zachodni, do którego przystaliśmy gospodarczo,  szybko zaznaczył swą dominującą pozycję w tym obszarze. Przewaga technologiczna Niemiec ustawiła naszą gospodarkę w funkcji gospodarki pomocniczej. Polska może być montownią samochodów niemieckich, ale nie  będzie decydować o kierunkach postępu w motoryzacji. Owszem, Polska się rozwija, ale zgodnie z regułami określonymi przez silniejszych zachodnich graczy, czyli jako gospodarka półperyferyjna.

Najważniejsze dla każdego  państwa jest bezpieczeństwo jego obywateli.  Gwarantem naszej suwerenności od 12 marca 1999 r jest NATO, czyli właściwie Stany Zjednoczone. Tylko że NATO po rozpadzie ZSRS nie jest tym samym. Szybko można  było się przekonać, że nasze bezpieczeństwo zależy od meandrów polityki amerykańskiej wobec Rosji. Mimo to dochowujemy wierności Amerykanom i stąd nasze kontyngenty w Afganistanie i Iraku, gdzie giną nasi ludzie. Odwzajemnianie naszych gorących uczuć przychodzi Amerykanom z trudem, o czym świadczy np. wciąż niezniesiony obowiązek wizowy dla Polaków. Nie słyszałem też, by US Army podarowała nam choć jeden karabin.

Spójrzmy na obowiązującą filozofię życia obywateli świata zachodniego. Świat dzisiejszej zachodniej Europy nie jest światem Schumanna i Adenauera, którzy w swej wizji zjednoczonej Europy bez wojen  odwoływali się do chrześcijańskich wartości, z jakich faktycznie Europa wyrosła.. W sferze filozofii społecznej świat Zachodu  okazuje się światem poddanym presji nowej wiary w wyzwolenie od wszystkiego, co „stare”. Jest to wiara zinstytucjonalizowana, ponieważ stoi za nią prawo uchwalane i egzekwowane przez państwo, a o upowszechnienie tej wiary dba system edukacji i media. Nowa, lewacka ideologia oferuje człowiekowi wyzwolenie od „tradycyjnej” religii, to znaczy właściwie od chrześcijaństwa, od tradycji narodowych, od rodziny, od zobowiązań wobec drugiego człowieka, a nawet od płci – skoro płeć można sobie wybierać i zmieniać. Człowiek wyzwolony  rozporządzać ma swoim życiem według uznania. Ma żyć wyłącznie dla własnej przyjemności. Wolno mu decydować nawet o własnej śmierci. Trzeba powiedzieć, że nową wiarę wyznają miliony Niemców, Francuzów, Włochów, Amerykanów i to oni legitymizują rządy Merkel, Hollande’a i Obamy. Upowszechnienie tej wiary w Polsce odbywa się przy wsparciu mediów wykupionych przez Niemców i Amerykanów, przy  zaangażowaniu finansowym fundacji należących do takich inżynierów społecznych jak G. Soros. Nowa wiara próbowała zapuścić korzenie w systemie edukacyjnym i porządku prawnym za sprawą  polityków PO i SLD.

Należę do  pokolenia, które  ma w żywej pamięci czasy Polski Ludowej i czas III Rzeczypospolitej. Moje pokolenie ma szeroką, indywidualną bazę doświadczeń z dwóch rozdziałów najnowszej historii Polski czyli najmocniejsze podstawy do  rzetelnej oceny wydarzeń minionych 40-50 lat i – poza rozważaniami historycznymi – odpowiedzi na pytanie, w jakim kierunku powinniśmy iść.

Podpisuję się pod zwrotem politycznym, jaki dokonał się w Polsce w 2015 r., kiedy to nieznaczna większość głosujących  postawiła na Andrzeja Dudę jako prezydenta RP i na program PiS. W minionym roku realizacja tego programu przebiegała w kierunku spełnienia obietnic wyborczych o charakterze socjalnym (500+, mieszkanie +,  darmowe leki dla osób po 75. roku życia, obniżenie wieku emerytalnego, ustalenie najniższej płacy na poziomie 2000 zł), ale oddanie wielkiej  władzy nad budżetem M. Morawieckiemu sygnalizuje  wolę wzmocnienia polskiej gospodarki i ustawienie Polski na wyższej płaszczyźnie w relacjach z Zachodem. Wszystkie te działania obliczone są  na podtrzymanie i nawet rozszerzenie bazy społecznej dla Prawa i Sprawiedliwości, a jednocześnie na wzmocnienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej.

Przeciwko działaniom PiS-u protestuje PO, Nowoczesna i okresowo PSL i Kukiz’15.  Protestuje KOD. Sprzeciw PO i Nowoczesnej jest totalny, czyli wszystko, co robi PiS, jest ich zdaniem złe. Od ponad roku brak  pozytywnego przekazu ze strony tej opozycji. Jej programem działania jest destabilizacja państwa, gdyż na tej drodze zamierzają w krótkiej perspektywie powrócić do władzy. Partie te mają licznych zagranicznych sprzymierzeńców – nieprzyjaciół Polski. Zachodnioniemieckie i amerykańskie media zohydzają jak tylko mogą obraz Polski. Włączają się  tę narrację niemieccy politycy. Bardzo się trudzi w tym samym kierunku Parlament Europejski, Komisja Europejska wraz z  Komisją Wenecką. Także przewodniczący D. Tusk. Do działań włączają się regularnie rosyjskie media. Siła złego na jednego. Tak bardzo nie podoba się zjednoczonej zagranicy obecna władza w Polsce.

Nie podoba się, ponieważ lewackie elity „wolnego” świata czują, że chwieje się im grunt pod nogami.  Ich filozofia wolności od wszystkiego nie zdaje egzaminu w obliczu fizycznego najścia muzułmanów i ideologicznej inwazji islamu. Obywatele „wolnego” świata przede wszystkim chcą czuć się bezpiecznie i mieć jasną perspektywę wygodnego życia. To pragnienie jest silniejsze niż wiara w zbawczą moc politycznej poprawności, gender i multi-kulti, i będzie przyczyną zmian w „wolnym” świecie. A jeśli chodzi o Rosjan, to z zasady nic się im nie podoba poza nimi samymi.

W moim najgłębszym przekonaniu w tych rozchwianych czasach dobrze się stało, że sternikiem polskich spraw został Jarosław Kaczyński, a wyborcy dali mu do ręki narzędzia do działania.  Istnienie Polski jako państwa suwerennego zależy w znacznej mierze od  tego, czy wystarczająca liczba Polaków będzie rozumieć istotę wewnętrznych i zewnętrznych politycznych zagrożeń i po prostu wytrwa przy Prezesie i jego teamie, choć, jak już kiedyś pisałem – nie jest to wcale dream team. Ale jak powiedział J.W. Stalin: „drugich pisatielej u nas niet”.

SIERPECKI SZPITAL, CZYLI ZAWSZE SĄ DWA WYJŚCIA.

           Po rezygnacji Doroty Kowalkowskiej z kierowania SPZZOZ-em Zarząd Powiatu przeprowadził konkurs na dyrektora. Niebawem stanowisko to obejmie osoba, która zwróciła na siebie szczególną uwagę komisji konkursowej. Będzie którymś z kolei, może 13., a może 14.. (straciłem rachubę) z kolei dyrektorem szpitala, licząc od września 1998 r., kiedy to szpital stał się częścią Samodzielnego Publicznego Zespołu Zakładów Opieki Zdrowotnej, a od 1 stycznia 1999 r. przeszedł pod władztwo samorządu powiatowego.

            Istnienie sierpeckiego SPZZOZ aż się prosi o poddanie go badaniu naukowemu z wykorzystaniem wszelkich możliwych narzędzi.  Wynik takich badań – bez względu na jego wymowę – byłby niezwykle potrzebny dyrektorowi szpitala, władzom powiatowym, załodze szpitala oraz całej lokalnej społeczności korzystającej z jego usług. Zanim zajmą się takim badaniem naukowcy, pozwolę sobie na doraźną prezentację kilku własnych spostrzeżeń.

            Zrozumienie mechanizmu funkcjonowania sierpeckiego SPZZOZ nie jest wcale trudne. Najbardziej pożądany byłby stan idealny, to znaczy taki, jaki został zaprojektowany przez twórców reformy służby zdrowia, zgodnie z którą  SPZZOZ miał się utrzymywać z kontraktów zawieranych z niezależnym od rządu i samorządu funduszem tworzonym z obowiązkowych składek. Dla władz powiatowych przewidziano sprawowanie ograniczonych funkcji właścicielskich polegających na dbałości o to, aby szpital nie ponosił strat, a w przypadku ich wystąpienia –  zobowiązanie do ich pokrycia. Do pilnowania interesu powiatu władze mają prawo zatrudniać dyrektora szpitala. W ramach troski o szpitalnictwo mogą okazać pomoc w doposażeniu szpitala, np. w sprzęt diagnostyczny czy przyprowadzenie remontów. Ewentualnie poręczyć mu kredyt czy pożyczyć jakąś kwotę. To wszystko. Mechanizm powinien działać bez zgrzytów, ale tak nie jest.

            Przyczyny zaburzeń są złożone, a wszystkie prowadzą do rosnącego zadłużenia SPZZOZ. Kilka przykładów. Dyrektor  nie zmienił na czas regulaminów wewnętrznych i nagle okazało się, że sierpecki szpital jest winien załodze 2 mln z tytułu niewypłaconych trzynastek. Zagalopował się Sejm, uchwalając ustawę „213” (gwarantowane podwyżki)  bez pokrycia finansowego, pogrążając sierpecki szpital w kolejne ponad 3 mln zadłużenie. W funduszu regularnie braknie pieniędzy na zapłatę za tzw. nadwykonania, czyli usługi wykonane faktycznie, ale na które nie było zakontraktowanych pieniędzy.  Albo też – utrzymuje się w funduszu niska wycena usług, które sierpecki szpital potrafi wykonać.

            Za stan równowagi w SPZZOZ odpowiadają władze powiatowe. W celu przywracania równowagi w SPZZOZ jak dotąd władze powiatowe stosowały przewidziane prawem 3 zabiegi:  wymianę dyrektorów,  inwestowanie w infrastrukturę szpitalną, poręczanie kredytów ew. udzielanie krótkoterminowych pożyczek.  Wymiana dyrektorów służy obniżeniu napięcia wśród niezadowolonej załogi szpitala. Inwestowanie w infrastrukturę ma służyć podniesieniu możliwości technicznych szpitala przy kontraktowaniu usług w funduszu na kolejny rok. Poręczania kredytów i udzielania krótkoterminowych pożyczek  nie trzeba specjalnie tłumaczyć. Niestety, stosowanie tych zabiegów nie daje prawdziwej satysfakcji ani władzom powiatowym, ani załodze szpitala.

            Personel szpitala nie jest monolitem. Najważniejsi są lekarze, gdyż to od ich umiejętności  zależy wysokość zawieranych kontraktów. Lekarze są świadomi swej dominującej pozycji i… wartości rynkowej. W swych relacjach ze szpitalem  akcentują swoją odrębność i indywidualizm. Za świadczone usługi oczekują rekompensaty finansowej, której wysokość jest regulowana na środowiskowym rynku. Ta okoliczność wpływa na etykę lekarzy. Żaden z nich, będąc świadom własnych walorów, nie może pozwolić sobie na frajerstwo, jakim byłaby praca w takim sierpeckim SPZZOZ niedostatecznie opłacona. Nie należy w tej sytuacji oczekiwać przesadnego identyfikowania się lekarzy z miejscem pracy i jakiegoś szczególnego poczucia więzi z personelem pomocniczym.

            Wysoka pozycja lekarzy w SPZZOZ jest z trudem równoważona przez  pielęgniarki. Ta liczna grupa zawodowa, której rola w służbie zdrowia nie została ustawowo zdefiniowana i, co za tym idzie, udział tej grupy w wytwarzanym dochodzie szpitala pozostaje nieokreślony, co – zdaniem pielęgniarek – jest bardzo niesprawiedliwe, znalazła sposób na obronę swych interesów w postaci uczestnictwa w organizacjach związkowych.  To narzędzie prawne, perfekcyjnie wykorzystane, pozwala pielęgniarkom wyraziście artykułować podstawowe żądanie, jakim jest walka o podniesienie płac, a jednocześnie na śmiałe demonstrowanie wobec władz powiatowych i lokalnej społeczności – w przeciwieństwie do lekarzy –  troski o SPZZOZ jako zakład pracy i zarazem dobro publiczne.  Dysproporcje między zarobkami lekarzy a zarobkami personelu pielęgniarskiego stanowią źródło psychicznej udręki pielęgniarek, niemniej jednak adresatem ich wniosków i żądań nie będą ze zrozumiałych względów lekarze, tylko dyrektor szpitala.

            Dyrektorzy SPZZOZ są osobną grupą zawodową w tej instytucji. W swej polityce raczej prędzej niż później muszą się  zdecydować, z jaką grupą zawodową w szpitalu mają trzymać. Naturalne, że analiza uwarunkowań określających sposób finansowania służby zdrowia skłoni ich do sympatyzowania raczej z lekarzami, gdyż od nich bezpośrednio zależy wartość kontraktów. Maskowanie tego faktu nie zdaje się zwykle na długo. Związki zawodowe to zauważą i wobec takiej postawy dyrektora będą okazywać rosnące zniecierpliwienie. prowadzące do zakomunikowaniu mu, że jest już zbędny. Oczywiście, o ile nie spełni oczekiwań związkowych, co, niestety,  jest  możliwe jedynie w ograniczonym, czyli niezadowalającym stopniu. Finał – wiadomy. Taki scenariusz związki zawodowe pielęgniarek zrealizowały już od 1998 r. kilkukrotnie i zawsze ze skutkiem. Faktyczne decydowanie przez związki zawodowe o  zmianach na stanowisku dyrektora SPZZOZ  stanowi  niefinansową  rekompensatę dla tego środowiska, i tym samym przywraca mu  naruszone w jego mniemaniu poczucie godności własnej.

            Warto raz jeszcze powtórzyć, że czynnikiem zewnętrznym, stabilizującym sytuację w szpitalu, jest samorząd powiatowy. W 2006 r. przyjęto w Radzie Powiatu koncepcję corocznego finansowania rozbudowy infrastruktury szpitalnej. Finansowanie jest prowadzone według możliwości powiatu, więc nie jest niewystarczające, aby w szpital już teraz dysponował diagnostyką na wysokim poziomie (tomografia i rezonans magnetyczny). Daje się przy tym zauważyć, że stały wysiłek  władz powiatowych, aby podnieść stan techniczny szpitala,  nie robi większego wrażenia na załodze szpitala.

            Czy w SPZZOZ mogłoby być inaczej? Sprawy zaszły tak daleko, że – moim zdaniem – jest to niemożliwe. Władza powiatowa, lekarze, pielęgniarki są okopani na swoich pozycjach i doskonale znają możliwe pole swego manewru. Mechanizm wpisany w SPZZOZ odznacza się trwałością. Ustalenie takie prowadzi do ważkiej implikacji, a mianowicie, że sierpeckim SPZZOZ-em rządzą prawa fizyki – w takim klasycznym, Newtonowskim ujęciu, gdzie wszystko jest przewidywalne. Gdzie jeśli na ciało nie działa siła, to ciało pozostaje nieruchome. Jeżeli na ciało działa stała siła większa niż siła bezwładności, to ciało porusza się ruchem jednostajnym. A przede wszystkim: że każda akcja na ciało wywoła tego ciała reakcję.

            Jakie możliwości ma  nowa pani  dyrektor, która niebawem zawita do szpitala?  Jeżeli przejawi aktywność – będzie zbierała minusy i przyśpieszy swój upadek. Jeśli pozostanie bierna – może trochę pourzędować. A w tym czasie władze powiatowe zyskają trochę oddechu.

PYTANIE I ODPOWIEDŹ.

Zwróciła się do mnie studentka socjologii na uniwersytecie  w Hong Kongu, która zbierała materiał do pracy na temat opozycji w Polsce w latach 1956-1989 na przykładzie b. województwa toruńskiego.  Zgodziłem się na badanie z ciekawości, jak też może wyglądać chińska socjologia. Czego wymaga azjatycki uniwersytet? Samo poznanie pytań z ankiety o najnowszą historię Polski dało mi wyobrażenie o tym, jakimi drogami wędruje myśl chińskich badaczy.

Jedno pytanie było niezwykle poruszające. Brzmiało ono tak: czy moja obecna pozycja społeczna, jaką zajmuję,  jest w pełni zasłużona? Czy jestem z tego zadowolony? Pytanie było stawiane w kontekście mojego zaangażowania politycznego w okresie Pierwszej Solidarności.

Pytanie, które przytoczyłem, jest niezwykłe przez odwołanie się wprost do sfery psychologicznej osoby badanej. Ni mniej ni więcej jest to pytanie, czy ktoś, kto w swoim czasie wierzgnął przeciw ościeniowi władzy, a historia potoczyła się mniej więcej tak, jak mógłby sobie tego życzyć, oczekuje od nowej rzeczywistości rekompensaty za dawne ryzyko. To pytanie skierowane przecież do mnie wymagało odpowiedzi, czy jestem zadowolony z tego, w jakim kierunku poszła Polska po roku 1989 i czy ja znajduję się na właściwym – moim zdaniem – miejscu w tej nowej Polsce? Odpowiedź na takie pytanie nie jest łatwa, jeśli ma być szczera i odpowiedzialna.

Pytanie studentki socjologii uniwersytetu w Hong Kongu od kilku tygodni chodzi za mną. Stało się ono dla mnie czymś ważnym, rodzajem klucza umożliwiającego wytłumaczenie dziejących się od roku zdarzeń w Polsce będących splotem konkretnych działań rządu i graniczących z niepoczytalnością rekcji opozycji.

To prawda, że cała Polska jest w pewnym sensie beneficjentem okrągłego stołu. Ale po ćwierćwieczu z okładem obowiązywania umowy tam zawartej  między ludźmi Jaruzelskiego a wyselekcjonowaną przez niego opozycją doszło w świadomości społecznej do przewartościowań.

Niewielka większość wyborców w 2015 r.  uznała, ze Polska idzie w złym kierunku.  Wyrazem oczekiwań dla dobrej zmiany jest  Andrzej Duda jako prezydent  i samodzielność rządowa PiS-u od listopada 2015 r.   Trudno jednak nie przyznać w wielu już przypadkach racji krytykom ekipy rządowej: to nie jest dream team. Najważniejszy w tym nowym układzie jest więc Prezes jako najwyższa instancja. W obecnych polskich realiach  to rozwiązanie optymalne

Polska jest demokracją i gra toczy się według  reguł demokratycznych. Ale ci, którzy przegrali, nie pogodzili się z tym. We własnym przekonaniu mają podstawy, aby myśleć o szybkim powrocie do władzy.  Ma im w tym pomóc przewaga na rynku mediów. Po ich stronie jest sympatia poprawnej politycznie Unii Europejskiej. Po ich stronie są także pieniądze Georga Sorosa.

Gdyby tak przewodniczącym PO, PSL, Nowoczesnej czy SLD studentka socjologii uniwersytetu w Hong Kongu zadała pytanie, czy zasłużyli na to, aby być dziś w opozycji, na pewno odpowiedzieliby, że jest to sytuacja niesprawiedliwa i upokarzająca. Że to pomyłka historii.

Natomiast z mojego punktu widzenia rzecz ma się dokładnie odwrotnie. To właściwe miejsce dla tych formacji. Dopiero w sytuacji, gdy politycy spod tych  znaków są w opozycji, widać ich faktyczną wartość. Ujawnia się w całej jaskrawości ich egoizm. Nie kryją, że w ich politycznej wizji Polska miała być niemiecką kolonią. A każdą liczbę muzułmanów na wezwanie A. Merkel w ramach „kulturowego ubogacenia” dałoby się w ich Polsce pomieścić. Dokąd by oni nas zaprowadzili  przy ich rozumieniu polskiego interesu narodowego, gdyby  moi rodacy dali im w 2015 r. przyzwolenie na dalsze topienie Polski. Odsunięcie od władzy tych wszystkich zblatowanych spadkobierców okrągłego stołu, którzy już się niczym między sobą nie różnią,  nastąpiło w ostatniej chwili.

Tyle o innych. Powinienem, skoro zacząłem opowieść od tej studentki socjologii, przyznać się, jak ja odpowiedziałem na jej pytanie.

Powiedziałem, że w chwili obecnej zajmuję właściwą dla mnie pozycję społeczną. Uzasadniłem, że jako młody człowiek bez wahania stanąłem po stronie Pierwszej Solidarności, ponieważ nie trawiłem ustroju  Polski Ludowej, w którym się urodziłem i wychowałem. Chciałem zmiany nie dla własnych zysków, ale dla wszystkich. Kiedy  po 1989 r. zmiany nastąpiły, miałem okazję zająć najwyższy urząd publiczny w rodzinnym mieście, do którego wróciłem. Nie oczekiwałem i nie oczekuję przywilejów z tego tytułu, że w jakimś bardzo skromnym stopniu przyczyniłem się do upadku komuny.  Jeżeli dziś jestem na podrzędnej pozycji w strukturze społecznej mojego rodzinnego  miasta, to najwidoczniej jest to maksimum tego, co mogłem w tej lokalnej społeczności osiągnąć.

O Polsce Ludowej myślę z odrazą. W tamtym zapyziałym świecie, gdyby jeszcze istniał, nie osiągnąłbym ułamka tego, co osiągnąłem  po 1989 r. Nie uczestniczyłbym w żadnej polityce. Nie zasmakowałbym swobody wypowiedzi. Nie przyczyniłbym się do utrwalenia lokalnej historii jako wydawca. Nie bardzo wyobrażam też sobie, jaką pozycję społeczną zajmowałyby  w tej chwili moje dzieci, a jest to dla mnie sprawa bardzo ważna.

Wolność, jakiej dziś doświadczam, jest dla mnie najwyższą nagrodą.

FALOWANIE I SPADANIE.

Minister W. Waszczykowski po Brexicie poinformował w TVP, że tydzień przed referendum D. Tusk dzwonił do B. Szydło z informacją, że w Brukseli przeważa opinia o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. Dla tej dobrze zorientowanej większości w Brukseli wynik głosowania obywateli Wysp nie powinien być zaskoczeniem. Na tym tle faktyczna reakcja polityków typu J-C Juncker czy A. Merkel, tupiących nóżką na Farage’a i Camerona, by czym prędzej  zabierali Wielką Brytanię z Unii, jest infantylna.  Te napuszone gesty obrażonych dobrodziejów  z trudem ukrywały zadowolenie. Dla Niemiec wyjście Wielkiej Brytanii z Unii oznacza kolejne osłabienie obecności amerykańskiej w Europie, a na tej słabości Niemcy planują jak najwięcej zyskać.

Szczyt NATO w Warszawie  był konsekwencją szczytu w New Port w Walii (2014 r.), do którego doszło już po zajęciu Krymu i Donbasu przez Rosję, ale wówczas USA jeszcze nie definiowały rosyjskiego zagrożenia jako czegoś istotnego dla swej polityki. W 2015 r. sytuacja międzynarodowa bardzo szybko zaczęła się zmieniać. A. Merkel zaprosiła do Niemiec ludzi z Bliskiego Wschodu i Afryki dopiero 5 września 2015 r. Skala muzułmańskiego najścia zaskoczyła niemiecką kanclerz i stąd jej pomysł podzielenia się odpowiedzialnością za przyjmowanie migrantów z innymi państwami unijnymi. Rok 2015 to rosnące zaangażowanie Rosji w Syrii po stronie Baszara al-Asada przy widocznej, przedziwnej  współpracy z Amerykanami. Trwało jednocześnie rosyjskie jątrzenie na wschodzie zdestabilizowanej Ukrainy, co Amerykanie ostatecznie zinterpretowali jako niewypełnianie przez Rosję porozumień Mińsk II.

Okoliczności roku 2016 były już determinowane przez rządzące od listopada 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość, co mogło mieć znaczenie przy podjęciu przez USA decyzji o rozpoczęciu budowy wyrzutni antyrakiet w Redzikowie oraz faktycznego zaznaczenia obecności wojsk NATO na wschód od Odry. Ta wzmożona obecność NATO to w praktyce po jednym batalionie w Polsce, na Litwie i na Łotwie oraz w Estonii. Dodatkowo amerykańska brygada pancerna w Polsce. W Polsce ma stacjonować rotacyjnie około tysiąca amerykańskich żołnierzy. Rosja wobec postanowień szczytu NATO jest jak zawsze niezadowolona. Tu wtręt osobisty. Jak długo żyję, nie pamiętam, aby kiedykolwiek przywódcy sowieccy czy teraz rosyjscy byli  zadowoleni z polityki innych państw.

Szczyt NATO w Warszawie został uznany w Polsce także przez opozycję za sukces. Skromny wymiar NATO-wskiej, a de facto amerykańskiej obecności wojskowej od stycznia 2017 r. w Polsce, nie stanowi praktycznej osłony naszych granic przed agresją ze strony Rosji, ale nie zmienia to jego wymiaru politycznego.  NATO na naszych oczach przesuwa się nad Bug i nad jezioro Pejpus. Amerykanie, którzy wycofują się z Europy, wyznaczają fizycznie zarazem Rosji wyraźną granicę swoich wpływów, ale prawdę mówiąc nie ma ten ruch charakteru konfrontacyjnego.  Pilnowaniem tych zaznaczonych granic siłą rzeczy musi się w tej sytuacji zająć przede wszystkim nasze wojsko. Sytuacja, jaka się kształtuje, nie jest dla nas bezpieczna.

Naszą wolność państwową opieramy na sojuszu z USA, a skoro ten protektor słabnie i przenosi swoje zainteresowanie w inny rejon świata, gdzie czeka go konfrontacja z Chinami,  musimy się odnaleźć wobec nowych aspiracji Niemiec, którzy dla Stanów Zjednoczonych pozostają jak dotąd sojusznikiem Nr 1 w Europie. Tymczasem Niemcy wobec słabnięcia Stanów intensyfikują znaną nam politykę Drang nach Osten. Niemcy chcą współpracy gospodarczej z Rosją i nie chodzi tu tylko o NORD Stream 2. Interesy  niemieckie stanowią dla Polski poważne wyzwanie, jeśli nie zagrożenie. W tym obrocie spraw Polsce pozostaje balansowanie  między Ameryką a Niemcami przy szukaniu być może nowego protektora, jakim są Chiny.

Niebezpieczeństwo rosyjskie niewiele znaczy nie tylko dla Niemiec, ale także dla Francji, Włoch, Hiszpanii, Grecji czy Węgier. Dla tych państw problemem są  nachodźcy.  Idąca od południa Europy nieprzerwana inwazja muzułmańska stanowi tło dla mnożących się aktów terroru niezadowolonych wyznawców Allaha. Towarzyszy tym egzekucjom na przypadkowych ludziach wytrwała narracja polityków włoskich, francuskich i niemieckich w stylu: „To nic takiego, nic się nie stało”.  Nic się nie stało także w Ankarze, gdzie Erdogan idzie wyraźnie w kierunku rządów autorytarnych  państwa religijnego opartego o islam.

Wobec przejawu brutalnej siły Mogherini, Hollande i Merkel, a także takie postacie jak Juncker, Timmermas czy Tusk  są bezradni.  Aby przykryć swą polityczną indolencję i poprawić sobie nastrój, angażują się w polskie wewnętrzne spory o TK.

To spostrzeżenie prowadzi nas do myśli, że największe zagrożenie dla Europy i tzw. wolnego świata stanowią w państwach demokracji liberalnej ich własne elity polityczne i umysłowe. Elity organizujące na wszystkich płaszczyznach życie tych społeczeństw są zatrute polityczną poprawnością, która nie  pozwala widzieć rzeczywistości przy wykorzystaniu zdrowego rozsądku. Po rewolucji październikowej (1917) Sowietom nie udało się zbudować nowego człowieka wolnego od religii, wolnego od przeszłości, wolnego od własnej tradycji, wolnego od  moralności. Nie powstał człowiek – śrubka wmontowany w wielką machinę państwową.

Zachód Europy przechodzi z opóźnieniem ten sam proces chorobowy. Chciałby wyhodować człowieka bez korzeni i bez właściwości, wesołego głupka bez poczucia obowiązku, wolnego od rozumu puzzla, którego można dowolnie przesuwać. Takiego pajacyka zanurzonego w sosie multi-kulti.

Kompletnie nieodpowiedzialna polityka willkommenskultur daje owoce. Przybywający ze swojego średniowiecza muzułmanie widzą w wartościach Zachodu kwintesencję jego propozycji, czyli mówiąc w skrócie: shopping and fucking. Reagują stosownie do tej propozycji.

Kalkulacja polityków zachodnich, że islam – religia z VI w. w zetknięciu z kulturą Zachodu jeśli nie pęknie jak bańka mydlana, to na pewno straci swą moc, okazała się błędna. Muzułmanie przyszli do Europy nie po to, aby się europeizować, tylko po to, aby rządzić, gdyż wedle islamu przez sam fakt, że tu stanęła ich stopa, oznacza, że ziemię tę dał im Allah do zagospodarowania. Jak dotąd A. Merkel nie udało się skutecznie wytłumaczyć zaproszonym przybyszom, że to trochę nie tak. A wezwania D. Tuska, aby już nie przypływali przez Morze Śródziemne,  też nie usłuchali. Nadal przybywają. Zresztą,  nie ma  powodu, aby było inaczej. Wystarczy, że dopłyną do połowy drogi, a tam już czekają statki włoskie i dowożą podróżników do stałego lądu.

Skretynienie zachodnich elit zaczadziałych polityczną poprawnością i w jej imię dogmatycznie działających na szkodę własnych społeczeństw, być może służy jakimś  celom, ale które trudno w chwili obecnej wskazać.

W tych chwiejnych czasach dodatkowe zagrożenie dla Polski stanowi obecna opozycja polityczna i powiązane z nią elity biznesowe, intelektualne i artystyczne. Poziom umysłowy tych elit – tak jak to jest w naczyniach połączonych – odpowiada poziomowi umysłowemu elit Zachodu. Jedyny  plan Schetyny, Petru, Huebner i Thun i spółki to przyłączenie Polski do wielkiej niemieckiej ojczyzny pod ich zarządem powierniczym. Taka to wizja tych chorych ludzi: jak nie Moskwa, to Berlin.

Jeżeli to wszystko wziąć do kupy, to Prezes naprawdę ma nad czym myśleć. Nie należy mu zazdrościć.

BITWA O HANDEL.

Władza ludowa ze szczególnym upodobaniem podczas realizacji swej polityki używała  terminologii wojennej.  Jednym z takich wojennych haseł była „bitwa o handel”.  Przypomnę, że  towarzysze bitwę o handel szybko wygrali, tzn. upaństwowili handel.  Tym samym zapewnili sobie panowanie nad zaopatrzeniem społeczeństwa w niezbędne do przeżycia produkty i materiały. Władza w tej bitwie o handel była wygrana, ale społeczeństwo nie było z tego zadowolone.  Jak wiemy, system handlowania praktykowany w PRL nie okazał się rozwojowy. Socjalistyczny sposób gospodarowania przegrał z kapitalistycznym. Polacy w nowej Polsce otwartej na świat szybko spostrzegli, że co do zasady towarzysze komuniści mieli rację: kto panuje nad handlem, ten panuje nad światem. Tyle że w praktyce im nie wyszło.

Po zakończeniu zimnej wojny wygranej przez Stany Zjednoczone zaczęła się ich epoka kontroli  najzyskowniejszej sfery aktywności ludzkiej, czyli handlu morskiego.  Amerykańskie okręty wojenne mogły pływać, gdzie tylko chciały, a sama ich obecność wywierała na nadmorskie państwa znaczącą presję.  Tak było do niedawna. W ostatnich latach tę dominującą pozycję USA zakwestionowały Chiny, które – jak się okazuje- stać na budowanie sztucznych wysp i lokowanie na nich lotnisk i wyrzutni rakietowych zagrażających amerykańskiej flocie wojennej na Morzu Południowo-Chińskim.

Pomysł przywódców chińskich, aby przejąć kontrolę nad handlem światowym jest następujący: zamiast transportować do Europy swoje wyroby morzem, Chińczycy chcą wybudować (właściwie odtworzyć) lądowy Jedwabny Szlak łączący wschodnie wybrzeże Chin z Europą Zachodnią. Szlak ten istniał do XVI wieku, kiedy to  przerwali go Turcy. Jedna z nitek tego nowego Szlaku biegnąć ma przez Kazachstan, Rosję, Białoruś do Polski. W tym celu  Andrzej Duda był w Pekinie, a Xi Jingping zapowiedział w czerwcu przyjazd do Warszawy, natomiast premier Li Keqiang właśnie zakończył wizytę w Berlinie.  Ten nowy Jedwabny Szlak Chiny chcą na całej długości wybudować za własne pieniądze. Działania takie podjęli już w Kazachstanie. W ten sposób przywódcy chińscy chcą zawładnąć światowym handlem, unikając zbrojnej konfrontacji ze Stanami. W perspektywie – zapanować nad światem na chiński sposób, którego nieszczególny przedsmak już czują niektóre kraje Afryki subsaharyjskiej penetrowane przez biznes chiński.

Ekspansja gospodarcza Chin  nasilona w ostatnich latach została przez Waszyngton zdefiniowana jako śmiertelne zagrożenie dla dominującej pozycji Ameryki na świecie. Stąd przygotowania Amerykanów do starcia z Chińczykami.  Taka potencjalna konfrontacja wojenna miałaby miejsce na Pacyfiku. Plan zmuszenia Chin do posłuszeństwa jednak wcale nie jest prosty i nie sprowadza się  do konfliktu zbrojnego.

Po pierwsze, do tego planu należy właśnie negocjowana umowa o wolnym handlu między USA  i UE (TTIP), w której z założenia nie uczestniczą Chiny, czyli wymierzona ostrzem w Chiny. Warte podkreślenia jest, że umowa jest negocjowana tajnie!

Zwolennicy umowy twierdzą, że TTIP czyli Transatlantic Trade and Investment Partnership – Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji otworzy rynki po obu stronach Atlantyku i da szansę drobnym przedsiębiorcom. Przeciwnicy, że przyniesie rezygnację UE z suwerenności doktrynalnej, regulacji praw oraz norm żywnościowych, co w efekcie spowoduje, że na półkach sklepowych zagoszczą tańsze od rodzimych kurczaki naszpikowane hormonami, a znikną lokalne sądy na rzecz arbitrażu, gdzie firma będzie mogła pozywać państwo. Zawarcie umowy leży w interesie wielkich korporacji i wzmacnia ich siłę wobec pracownika, zmierzając do ograniczenia jego praw.

Na umowie zależy Stanom Zjednoczonym, ponieważ Amerykanie  chcą tym samym uprzedzić Chiny przed jeszcze ostrzejszym ich wejściem na rynek unijny.  Amerykanie w przypadku zawarcia umowy o wolnym handlu z UE, czyli także z Polską, silnie oddziałają na całokształt życia społeczno-gospodarczego takich słabych państw jak Polska.

Kalkulacja Amerykanów ma mocne podstawy. Amerykanie uważają, że wygrają handlową konfrontację w Europie z Chinami, ponieważ ich możliwości technologiczne są większe  niż chińskie, a  najważniejsze, że  znaleźli sposób na zwiększenie zdolności do obniżenia kosztów produkcji. Stany jednoznacznie postawiły na eksploatację gazu łupkowego z własnych źródeł, a gaz ten spalany w elektrowniach prowadzi do obniżenia kosztów energii elektrycznej, w oczywisty sposób decydującej o kosztach produkcji przemysłowej. Zauważalne od kilku lat zjawisko przenoszenia przez firmy amerykańskie produkcji do kraju  nie wynika a przypływu  patriotyzmu w sercach amerykańskich przedsiębiorców, tylko jest właśnie związane z trwającym w Stanach strategicznym zwrotem gospodarczym opartym o tanią energię elektryczną. Niewiarygodne, a jednak w Stanach jest dzisiaj taniej produkować niż np. w Polsce czy w Indiach.

Po drugie, przywołanie Chin do szeregu wymaga od  Amerykanów zebrania sojuszników. Takim sojusznikiem może być Rosja. Z polskiego punktu widzenia najważniejsza jest gra toczona w Europie Środkowej przez Waszyngton z Moskwą.  Rosja Putina nie ma łatwej sytuacji. Zdestabilizowanie przez Amerykanów sytuacji na Ukrainie (II Majdan) spowodowało dość oczywistą reakcję Rosjan w postaci zaboru Krymu i wygranej wojny o Donbas. Dało to następstwo w postaci sankcji USA i UE wobec Rosji, które Rosję podduszają, ponieważ jej gospodarka oparta jest o eksport ropy i gazu, na który światowe ceny spadają. Do tego sankcje powodują, że Rosja nie może pożyczyć gotówki w zachodnich bankach na poratowanie budżetu. Amerykanie już zapowiedzieli przedłużenie sankcji do końca roku, a UE jeszcze nie podjęła decyzji, ale wątpliwe, aby była to decyzja sprzeczna z amerykańską, choć głosy w Unii w tej sprawie są podzielone.

W ramach tego „podduszania” Rosji mamy do czynienia z budową w Europie Środkowej przez naszych amerykańskich przyjaciół wariantu „żelaznej kurtyny” z wyrzutniami antyrakiet (W Rumunii i w Polsce – w Redzikowie k. Słupska), z planem rozmieszczenia w krajach nadbałtyckich i w Polsce 4 batalionów wojsk NATO (około 4,5 tys. ludzi), z powstaniem 5 baz materiałowych NATO na terenie Polski, a obecnie z manewrami Anakonda-16.

Fakt – rosyjska enklawa wokół Kaliningradu jest nasycona bronią, łącznie z rakietami średniego zasięgu Iskander. Jest prawdopodobne, że do tego okręgu dowieziono już głowice nuklearne, tyle że Putin jeszcze tego oficjalnie nie przyznał.  Na pewno zaogniona sytuacja na Ukrainie, rakiety wokół Kaliningradu, armia białoruska działająca w zespoleniu z armią rosyjską stanowią dla Polski zagrożenie, ale czy rosyjska strona faktycznie posunęłaby się do agresji na Polskę tak, aby spełnić marzenie Katarzyny II, aby między Rosją i Niemcami nie było żadnych obcych stolic? Nie uważam tego za realne. Amerykanie prowadzą z Rosjanami wyczerpującą i denerwującą nas grę, ale w perspektywie w moim przekonaniu chcą Rosję wprząc do swego antychińskiego rydwanu.   Uważam, że podobnie myśli prezydent Andrzej Duda, skoro niedawno stwierdził, że nie uważa Rosji za wroga.

Po trzecie, rozprawa z Chinami wymaga zakończenia przez Amerykanów spraw na Bliskim Wschodzie. Porozumienie z Iranem stanowi wprost zagrożenie dla istnienia Izraela.  Wiadomo jednak, że Ameryka nie pozostawi Żydów samych sobie, aby zatonęli w muzułmańskim morzu. Nie jest w tej sytuacji dziwne, że krążą informacje o planach ewakuacji mieszkańców Izraela do Europy, a w Europie  najlepiej do Polski.

Z punktu widzenia amerykańskich interesów to korzystna operacja. A amerykańskie interesy to interesy bankierów z Wall Street wspomaganych przez londyńskie City. Mądre  bankierskie głowy  przewidują, że być może Chin nie da się po prostu pokonać osaczaniem i zastraszaniem, a nawet bombami i rakietami. Trzeba brać pod uwagę, że  liczące 1,2 mld ludności państwo zwycięży Stany Zjednoczone w bitwie o światowy handel, że jednak powstanie Jedwabny Szlak, który połączy Pekin z Łodzią. Jeżeli tak może się stać, to czy nie lepiej mieć udziały w tym interesie. Czy nie warto pomyśleć zawczasu, kto  podjąłby z Chińczykami współpracę na końcu Jedwabnego Szlaku, czyli w Polsce. Czy zdaniem bankierów z Wall Street mieszkający tu Polacy zasługują na to?  Czy nie lepiej w tej roli sprawdzą się inni ludzie, bardziej znani ze smykałki do handlu.

Jeżeli z Waszyngtonu słyszy się głosy adresowane do polskiego ucha, że uchodźców jednak trzeba przyjmować, to przy tak ogólnym sformułowaniu trudno nie postawić pytania, czy chodzi o muzułmanów z Afryki i Bliskiego Wschodu, których nie chcemy, czy chodzi o uchodźców-Niemców uciekających z Bundesrepublik do Polski przed „ubogaconym kulturowo” obcowaniem z muzułmańską mniejszością, czy po prostu chodzi o przyszłych uchodźców z Izraela?  Jest kwestią poważną, czy na taki obrót spraw, na import Izraela do Polski  byłaby zgoda polskich władz i polskiego społeczeństwa. Amerykanie na pewno zmierzają w tym kierunku, aby zbyt wygórowanych  polskich warunków nie było, a najlepiej żadnych. Trudno powiedzieć, co kombinują, ale nie sądzę, aby to było dla nas  coś przyjemnego. Może są umówieni z Rosją, aby wepchnąć nas w jakiś upokarzający konflikt wojenny, gdzie będą ofiary i zniszczenia.  W sumie mają doświadczenie we wprowadzaniu demokracji przy pomocy bomb. A może tak nie musi być. Może  Polska pokojowo dokona transakcji tysiąclecia, przyjmując amerykańską ofertę nie do odrzucenia. Bo Polska też toczy  bitwę o handel.

Podsumowanie.

Handel jest podstawą bogactwa osób i społeczeństw. Dla bogatych nie ma nic niemożliwego, stąd bogaci chcą być jeszcze bardziej bogaci. Co tu zrobić, aby w tym bałaganie Polska nie wyszła (który to już raz!), jak Zabłocki na mydle.

Jak zwykle wszystko na głowie Prezesa.

NOWI SĄSIEDZI – NOWE PERSPEKTYWY.

W Dniu Flagi  przemawiał Prezes, a jedna z wygłoszonych tez dotyczyła bezpieczeństwa Polski i Polaków. Prezes powiedział, że zapewnienie bezpieczeństwa jest dla ekipy rządzącej  priorytetem politycznym. Bezpieczeństwo w takim powszechnym dzisiejszym społecznym odczuciu to  obecność Polski w UE i NATO. W swych wypowiedziach Prezes zachowuje konsekwentnie tę samą linię i potwierdza, ze kierunek naszej polityki nie zmienił się: przyszłość Polski tylko w UE (od 1 maja 2004) i tylko z NATO (od 12 marca 1999).

Umiejętność podtrzymywania pozorów  należy do elementarza  umiejętności polityka. Jestem w stanie docenić sposób, w jaki Prezes tę umiejętność wykorzystuje, aby nie siać niepotrzebnego niepokoju. To oczywiście działa, ponieważ przytłaczająca większość społeczeństwa jest przede wszystkim zajęta sobą i nie chce słuchać o wielkich problemach.

Za przynależność do lepszego, zachodniego świata płacimy od 1989 roku utratą kontroli nad  sprzedanymi bankami, przedsiębiorstwami, drenażem naszych kieszeni przez międzynarodowe spółki, rosnącym uzależnieniem od gospodarki niemieckiej. Radośnie ogłaszane kilkanaście lat temu hasła o Polsce w NATO i Unii nie znaczą dziś tego samego. Nie są tożsame z darmowymi gwarancjami bezpieczeństwa i rozwoju. Po wstąpieniu do NATO nasi żołnierze biorą udział w amerykańskich wojnach na Bliskim Wschodzie, płacąc życiem i kalectwem.  A dotacje unijne wbrew pozorom kosztują i dodatkowo mają swoją ciemną stronę.

Za nami zamknięty rozdział dziejów III Rzeczypospolitej. W roku 2015 historia zdecydowanie przyśpieszyła.

1. Czy jeszcze ktoś ma wątpliwości, że dla Niemców instytucje UE stały się pałką do walenia po głowie wszystkich nieprzyjmujących bez szemrania oczekiwań Angeli Merkel. Amerykanie, wprowadzając przy pomocy bomb demokrację w Afryce i na Bliskim Wschodzie, wywołali zjawisko ucieczki cywilów ze stref zagrożenia. Niemniej jednak bez zaproszenia wszystkich „uchodźców” jak leci do Niemiec przez A. Merkel 5 września 2015 r. najścia muzułmańskiego w takiej skali by nie było. Bundeskanzlerin nikogo nie pytała o radę, kiedy zapraszała nachodźców. Trzeba powiedzieć, że ci jej nie zawiedli.  Merkel wytworzyła problem, którego konsekwencje mają teraz ponieść inne kraje unijne.

W 2016 r. chodząca na niemieckim pasku Komisja Europejska uznała, że muzułmańskim szczęściem obdzieli wszystkie kraje unijne, a przy okazji przedstawiła dla niechętnych temu pomysłowi krajom cennik: 250 tys. euro za nieprzyjętego uchodźcę.  Angela Merkel pospieszyła z wyjaśnieniem, że opłata ma charakter„lojalnościowy”. A skoro Niemcy są jako państwo nadal otwarte, bo przecież „islam należy do Niemiec” i przyjmują wszystkich, to już wiadomo, do kogo te 250 tys. euro miałoby trafić.

Kanclerz Merkel na naszych oczach kontynuuje szaleńczą grę, która wcale nie prowadzi do zatrzymania fali migracyjnej i islamizacyjnej, tylko wprost przeciwnie, prowadzi do jej intensyfikacji. Służy temu umowa z Turcją, aby za trudne do zrozumienia przysługi, jakie ma wyświadczyć Europie (czyli Niemcom)  rząd turecki przy „hamowaniu” fali nachodźców idących z Turcji, wpuścić od czerwca 2016 r. ponad 80 mln muzułmańskich obywateli Turcji do strefy Schengen, czyli otworzyć ruch bezwizowy między UE a Turcją.. W takiej sytuacji dla pewnych grup „uchodźców” otwierają się szerokie możliwości, aby jako obywatele Turcji swobodnie poruszać się po Europie. W tym kontekście uwaga: nie mogę pojąć, w imię czego nasz minister Waszczykowski zapewnił prezydenta Turcji Erdogana, że Polska też poprze w głosowaniu pomysł otwarcia UE dla Turcji.

Nie rozumiem tego ruchu naszego ministra spraw zagranicznych, skoro w polskim interesie nie leży wpuszczanie do kraju muzułmańskich migrantów. Niezależnie od tego, że jeszcze w chwili obecnej nie chcą do nas przybywać, co jest zrozumiałe – nie przebijemy niemieckich zasiłków socjalnych, to tak naprawdę nie mamy dla tych ludzi żadnych propozycji na dziś, a tym bardziej na jutro. Wiadomo, że nie byliby zadowoleni z perspektyw życiowych, jakie istnieją w Polsce. Wiadomo, że będą się izolować, indoktrynowani przez agresywnych imamów,  i będzie w nich rosła wrogość do kafirów (niewiernych), która znajdzie swe ujście w wypróbowanych już metodach terrorystycznych. Wiemy o tym wszystkim, bo to już Zachód przerobił za naszego życia. Do tego Polska ma swoje historyczne, negatywne doświadczenia z mniejszościami etnicznymi i religijnymi, które żyły w granicach I i II Rzeczypospolitej.  W imię czego zatem mamy brać rozpalone żelazo gołą ręką? W imię czego mielibyśmy rezygnować z naszego bezpieczeństwa, wpuszczając wilki między owce?

Uważam, że Prezes to rozumie i dopóki będzie wpływał na kształt polskiej polityki, nie ustanie w wysiłkach, abyśmy w naszych miastach nie mieli za sąsiadów przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki.

2. Przyjęto nas  do NATO 12 marca 1999 r. ze statusem członka drugiej kategorii. Naszą doktrynę bezpieczeństwa narodowego oparliśmy na wierności Amerykanom, których obecność w Europie przyjmowaliśmy za pewnik. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Stany Zjednoczone w imię obłędnej idei zaprowadzania wszędzie gdzie popadnie demokracji przy pomocy bomb zaczęły likwidować dyktatury w północnej Afryce i na Bliskim Wschodzie, doprowadzając do chaosu na tym ogromnym obszarze. Gospodarką amerykańską wstrząsnął kryzys lat 2008-2009, po którym USA spostrzegły, że niespodziewanie Chiny, korzystające dotąd z ich technologicznego wsparcia,  wyrosły  na konkurenta do sprawowania roli światowego hegemona. Oceniwszy tę nową sytuację jako groźną, Ameryka zaczęła przygotowywać się do konfrontacji z Państwem Środka. Celem konfrontacji jest utrzymanie amerykańskiej dominacji nad światem. Zwrot w polityce amerykańskiej ma rozliczne konsekwencje tak dla Europy,  jak też dla Afryki i Bliskiego Wschodu. Te obszary stają się dla Amerykanów teatrem drugorzędnym, w których chcą wprawdzie utrzymać swe wpływy, ale jak najmniejszym kosztem. Przez wiele lat Amerykanie nie dali się namówić na stworzenie stałych baz wojskowych w Polsce. Nie przekonywał ich argument o zagrożeniu ze strony Rosji.  Po destabilizacji przez Amerykanów Ukrainy (II Majdan), co kosztowało USA 5 mld $, jak zakomunikowała Victoria Nuland z Departamentu Stanu, Rosjanie zabrali Ukrainie Krym i Donbas. Amerykanie po długim namyśle „dostrzegli” w końcu problem zagrożenia rosyjskiego. Przeznaczą na wzmocnienie wschodniej flanki 3,4 mld $. Trudno uwierzyć, że naprawdę widzą zagrożenie ze strony Rosji, skoro w Syrii ściśle z Rosjanami współpracują. Rosyjskie lotnictwo, które obróciło w perzynę część Aleppo i wywołało kolejną falę migracji do Europy, ofiarowało prezent  Amerykanom, którzy w ten sposób przysparzają problemów Niemcom i szkodzą pozycji euro.

Trudno zgadnąć, jakie plany Amerykanie mają wobec Polski. Czy nie usiłują wepchnąć Polski w wykreowany przez siebie regionalny konflikt zbrojny. Czy nie chodzi im, aby  w ślad za Ukrainą  zdestabilizować także Polskę. Oczywiście, w ramach NATO.

Mam nadzieję, że Prezes nie da się ograć  naszym zamorskim przyjaciołom. Po prostu, nie pozwoli, abyśmy realizowali krwawe scenariusze Białego Domu. Wystarczy już współpracy z Amerykanami w Iraku i Afganistanie.

3. Ameryka pogodziła się z Iranem, który jeszcze niedawno chciała wraz z Izraelem bombardować. Możliwe też, że doprowadzi do pogodzenia się Iranu z Arabią Saudyjską, aby na poważnej części Bliskiego Wschodu nastąpiła stabilizacja. Oznacza to zarazem wycofanie amerykańskiego poparcia dla Izraela. Skoro tak, to Iran, dla którego istnienie Izraela było i jest kamieniem muzułmańskiej obrazy, uzyskał kuszącą perspektywę, iż państwo żydowskie przestanie istnieć. Zresztą, Henry Kissinger, b. sekretarz stanu USA, podziela ten pogląd. Politycy izraelscy jako ludzie przewidujący i odpowiedzialni, rozważają plan ewakuacji 7 mln obywateli  Izraela do Europy. Część do Polski, część na Ukrainę i do Rosji. W styczniu tego roku w tej sprawie z W. Putinem rozmawiał Mosze Kantor – przewodniczący Europejskiego Kongresu Żydów i uzyskał od Putina zaproszenie.

Nic nie wiemy o tym, aby takie rozmowy były prowadzone z Petro Poroszenką w Kijowie czy z naszym Prezesem w Warszawie. Jeżeli nie wiemy o takich rozmowach, to nie znaczy, że ich nie było, czy też że ich nie będzie. Powrót Żydów z Izraela do Polski w sposób zorganizowany na pewno uzyska nie tylko protekcję Stanów Zjednoczonych, ale i zdecydowany nacisk z ich strony. Oczywiste jest, że za dobre rozwiązanie żydowskiej kwestii na Bliskim Wschodzie każdy kolejny prezydent USA będzie się czuł odpowiedzialny.

Koncepcja obecności w Polsce Żydów z Izraela jest dopracowywana. Krążą informacje, że Żydzi za najwłaściwsze uważaliby bytowanie w państwie polskim w wymarzonej autonomii, czyli poprzez zamieszkanie w zwartych grupach w dużych miastach i funkcjonowania na zasadzie tzw. suwerenności wyspowej. Pomysł ten ma ponad 800-letnią tradycję – od kiedy Żydzi przyszli do Polski, zawsze istnieli jako autonomiczna grupa obdarzona przywilejami przez polskich władców. Szyderczą parodię tych żydowskich pragnień życia w całkowitej separacji od gojów stworzyli Niemcy podczas II wojny światowej, zamykając Żydów w gettach i powierzając zarządzanie tymi autonomiami judenratom.

Taki scenariusz powrotu Żydów (nie tylko) do Polski jest bardzo prawdopodobny.  Czy Polacy mogliby zyskać na pojawieniu się nowych sąsiadów spod gwiazdy Dawida. Żydzi wróciliby do Polski po to, aby spokojnie żyć i robić coraz większe interesy. Rachunek zysków i strat należałoby z polskiego punktu widzenia skrupulatnie przeprowadzić szczególnie w kontekście prób zafundowania nam przez  UE „kwot”  muzułmanów. Ważny przy przeprowadzaniu tej kalkulacji jest aktualny kontekst. Żydzi chcieliby wrócić, podczas gdy muzułmańscy analfabeci  z Bliskiego Wschodu i Afryki – nie chcą, bo nasz socjal jest nieatrakcyjny. Zastanawiam się jednak,  czy na wieść, że Żydzi wrócą do Polski, muzułmanie nie zmienią swego nastawienia i nagle Polska nie stanie się dla nich miejscem pożądanego osiedlenia.

Powrót Żydów z Izraela  do Polski mógłby oznaczać nowy rozdział w naszych stosunkach. Mógłby, ale zdaję sobie sprawę, że byłyby problemy po naszej stronie.  Po stronie żydowskiej musiałoby się wiele zmienić. Czy żydowska diaspora w Stanach Zjednoczonych zrezygnowałaby z czerpania zysków z uruchomionego przemysłu Holocaust wymierzonego w Polaków? Czy przez tych nowo osiedlonych Żydów Polacy znów nie zostaliby  wepchnięci w schemat: wasze ulice – nasze kamienice? Czy nie powstałby na terenie Polski, Ukrainy i Rosji taki nowy Izrael, tylko że otoczony nie arabskim, a słowiańskim morzem?

Myślenie o nowych sąsiadach  przyprawia o ból głowy.  Nie zazdroszczę Prezesowi, że z woli narodu musi się nad tak trudnymi problemami pochylać.

DZIĘKUJĄC NASZYM AMERYKAŃSKIM PRZYJACIOŁOM

Naszą wolność od 1989 r. zawdzięczamy Stanom Zjednoczonym, które wygrały zimną wojnę ze Związkiem Sowieckim. A tę wojnę Amerykanie wygrali dlatego, że  w II połowie lat 80-tych XX w. mieli już mikroprocesory, które umożliwiły zbudowanie systemu obronnego chroniącego obszar USA przed atakiem rakietowym (gwiezdne wojny). Sowieci uważali, że ten amerykański system obronny  łatwo obrócić w system ofensywny. Ocenili, że na tym etapie konfrontacji są bez szans. Sowieci nie dali rady dalej się ścigać, ponieważ ich system gospodarczy okazał się niewydolny. W efekcie Układ Warszawski rozpadł się i Moskwa  wycofała się z terenów, które przyznały jej Teheran, Jałta i Poczdam

W Polsce na temat obalenia komunizmu snute są rozmaite narracje, które na ogół nie podkreślają szczególnie roli Ameryki. Np. Wałęsa twierdzi, że obalił bezkrwawo komunizm w pojedynkę. Jako konkurencyjny funkcjonuje  mit zwycięskiej, 10-milionowej „Solidarności”. Natomiast towarzysze z  resortu bezpieczeństwa b. PRL  mają swoją wersję, która podkreśla ich dobrą wolę podzielenia się władzą z opozycją. Ostatecznie więc – wszyscy w Polsce, którzy uznają, że lepsze dzisiejsze czasy niż komuna,  powinni być zadowoleni. Tę lepszość upatrując w systemie demokracji liberalnej, gospodarce rynkowej oraz odmienionych sojuszach, czyli udziale Polski w NATO i członkostwie w UE.

Czas jednak biegnie nieubłaganie. Żyjemy dziś w innym świecie niż w latach 90-tych XX wieku. Minęło przecież ćwierć wieku.

1. UE jest tworem międzypaństwowym opartym w chwili obecnej o Niemcy, które zdystansowały Francję i wypracowały sobie pozycję lidera. Jako lider uważają, że mają prawo żądać podporządkowania. Dobrze to widać w Polsce, której gospodarka jest uzależniona od niemieckiej. To jeden aspekt  współistnienia. Natomiast w sferze wartości nie jest w naszym interesie podporządkowanie się Niemcom. Jesteśmy krajem  homogenicznym, katolickim, który dzięki temu oparł się sowietyzacji. UE proponuje nam „bycie Europejczykiem”, człowiekiem-puzzlem, bez narodowości,  bez pamięci o przeszłości, nastawionym na konsumpcję jako najwyższą życiową wartość, wyzwolonym od potrzeb religijnych. Nauczające w  tym duchu  polskojęzyczne media należące do Niemców nie zdołały nas jednak wychować, o czym świadczą wyniki wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Polsce w 2015 r. .

2. Amerykanie w odwecie po ataku na wieże WTC zaangażowali się militarnie, poczynając od roku 2003 r. do dziś, w działania na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce, destabilizując cały ten ogromny obszar.  Ostatnim do obalenia został im Baszar al-Asad w Syrii, ale tu zapał Amerykanów już jakby się wyczerpał. Radosnej twórczości Amerykanów Europa zawdzięcza   najście muzułmańskie. Przy rozwiązaniu problemu migrantów już Ameryki nie widać. Nie należy się temu dziwić, gdyż w interesie USA leży obrona osłabionego po 2008 r. dolara (kryzys na rynku nieruchomości i symboliczny upadek banku Lehman Brothers), a jednym ze sposobów obrony dolara jest osłabienie  euro, a drogą do tego jest stwarzanie kłopotów przede wszystkim Niemcom, aby ich gospodarka – choćby przez pogłębienie kryzysu migracyjnego – się zachwiała.

3. Amerykanie wycofują się z Europy. Zapowiedź, że  w Polsce (a może w Rumunii) rozmieszczą brygadę pancerną (około 5 tys. ludzi) obsługiwaną rotacyjnie,  można wyłącznie grzecznościowo przyjmować za przejaw dobrej woli Stanów Zjednoczonych „rozszerzenia” na wschód flanki NATO wobec zagrożenia ze strony Rosji.  Dla Amerykanów Rosja nie jest zagrożeniem, tylko potencjalnym sojusznikiem w rozgrywce z rosnącą potęgą Chin. Gdy dojdzie do faktycznej współpracy między Waszyngtonem a Moskwą, przedmiotem targu będzie nie tylko Ukraina, ale Polska. Nietrudno sobie wyobrazić,  że Amerykanie dla własnych korzyści zdejmą z naszego kraju swój ochronny parasol. My – to jeszcze nic.  Amerykanie przeprosili się z Iranem, co stanowi zapowiedź  pożegnania się z  Izraelem, co stwarza zupełnie nową sytuację na Bliskim Wschodzie. Państwo żydowskie istniejące z wielkim wysiłkiem od 1948 r. w arabskim morzu nieoczekiwanie traci protektora.

4. Wszystkie te zmiany w strategii amerykańskiej wynikają ze zmiany oceny globalnej sytuacji. Problemem dla USA są dzisiejsze Chiny liczące 1,3 mld ludności, gotowe zmierzyć się ze Stanami w walce o dominację nad światem. Chiny dążą do obalenia amerykańskiej hegemonii, której przejawem jest kontrolowanie przez Amerykanów począwszy od 1945 r. do dziś światowego handlu morskiego.  Chiny chcą wygrać konfrontację ze Stanami, odbudowując historyczny Jedwabny Szlak, łączący wschodnie wybrzeże Chin z Europą Zachodnią. Jedwabny Szlak jako bezpieczna droga lądowa służyłby wymianie handlowej i ułatwiał przepływ kapitału, czego nie byliby w stanie kontrolować Amerykanie. Tym samym do roli hegemona politycznego w świecie urosłyby Chiny. Jedna z nitek tego projektowanego Jedwabnego Szlaku wiedzie przez Kazachstan, Rosję, Białoruś i Polskę. Stąd też nasz kraj zostaje potencjalnie włączony do tej gry, która z założenia jest grą przeciwko Ameryce.

Wiele wskazuje na to, że nasze drogi z Amerykanami muszą się rozejść. Wypada podziękować za lata spokoju, które nam zagwarantowali. Warto zaznaczyć, że dochowaliśmy Amerykanom wierności – i w Afganistanie, i w Iraku giną wciąż nasi żołnierze. Mimo to jak widać nie zasłużyliśmy na to, aby podróżować do Stanów bez wiz. Przy stopniowym zanikaniu amerykańskiej obecności woskowej w Europie staniemy wobec kwestii,  na kogo się w takiej nowej sytuacji orientować: na Niemcy czy na Rosję,. Jeżeli Rosja objęłaby nas swoim patronatem, zawsze będzie nas ciągnąć do dołu. Wiemy już mniej więcej, co nas czeka, jeżeli  pozostaniemy pod opieką Niemiec.  Jaka stąd nauka? Musimy się zbroić. Jak najszybciej. Przeznaczane obecnie 2% budżetu  na wojsko jest jedyną właściwą odpowiedzią.